Bloczek

Wewnętrzne dziecko

Wewnętrzne dziecko

Pierwszym i podstawowym pytaniem, na jakie warto sobie odpowiedzieć, zanim zaczniemy pracować nad wewnętrznym dzieckiem, jest to, czy da się na nie dostać 500+.

Zadałem je kiedyś pewnej specjalistce od tej koncepcji, ale zostało ono potraktowane żartobliwie i otrzymałem odpowiedź, łagodnie mówiąc, wymijającą. Tymczasem sprawa jest jak najbardziej poważna. Albo wewnętrzne dziecko istnieje, albo nie. W pierwszym przypadku pięć stów co miesiąc należy ci się jak psu micha, w drugim twój terapeuta robi z ciebie idiotę.

Dla tych, co nie wiedzą, wewnętrzne dziecko to część osobowości, która odpowiada m.in. za nasze życie emocjonalne. Wedle niektórych uznanych czarnoksiężników i wiedźm (psychologów i psychologic*), gdy coś jest z nim nie w porządku, cierpimy: na lęki, depresje, niepokoje itp. Aby poczuć się lepiej, należy wewnętrzne dziecko odnaleźć, obudzić, dopieścić, wygłaskać i wtedy uzyskamy dostęp do nieskończonych pokładów radości, szczęścia, pomyślności oraz kreatywności, które w tymże dziecku drzemią. Tak głosi koncepcja, do której tu piję.

Liźnijmy ociupinkę historii. Pomysł, że człowiek dzieli się na trzy, nie jest wcale nowy. Pierwszym psychologiem, który na to wpadł, był Freud. Według niego człowiek dzielił się na superego, ego i id. Działo się to w czasie, kiedy psychologia przejmowała rolę wierzeń religijnych, co zdecydowało o dwóch rzeczach: nikt tego nie kwestionował i terminy te zastąpiły pojęcia od dawna w religii znana: superego stało się sumieniem, ego – ambicją, a id… cóż, tu sprawa nie jest oczywista, ale powiedzmy, że wrażliwość. I takie pojmowanie człowieka stało się obowiązującym kanonem. Warto wiedzieć, że z niego wywodzi się np. słowo idiota – człowiek, którego dominującą częścią osobowości jest id.

Jest to jedyny skuteczny sposób na wyjście z zaburzeń – dorosnąć, robić, co się samemu chce, a nie to, czego od ciebie oczekują i wymagać od świata spełnienia swoich potrzeb, zamiast mu się podporządkowywać.

Po kilkudziesięciu latach pojawiły się jednak jego modyfikacje. Autorem jednak z najbardziej znanych był kanadyjski lekarz, Eric Berne, twórca znanej niektórym Analizy Transakcyjnej. Wg niego, człowiek również dzielił się na trzy, ale jego części miały inne nazwy. Berne poszedł bardziej rodzinnym kodem: superego stało się Rodzicem (czasem zwanym rodzicem krytycznym), ego – Dorosłym, a id – Dzieckiem. Stąd już tylko krok do modnej ostatnio koncepcji wewnętrznego dziecka, o której tu mówimy.

Mam z nią tak naprawdę dwa problemy. Pierwszym jest drzemiące u jej podstaw założenie, że wszystkie problemy człowieka biorą się z dzieciństwa, które powoduje nie lada spustoszenie w głowach adeptów psychoterapii, ale nadal jest modne, bo umożliwia pracę z tym samym klientem w nieskończoność. Drugim jest natomiast tzw. regresja wieku.

Dla tych – znowu – co nie wiedzą, regresja wieku ma kilka znaczeń. W psychiatrii jest to jeden z objawów ciężkich chorób psychicznych, polegający na tym, że pacjent przeżywa siebie, jakby wciąż był dzieckiem i w ten sposób również się zachowuje, np. płacze, gdy mu przykro czy wrzeszczy, piszczy i bije na oślep, gdy jest zły. Ludzie nieświadomi jego choroby, nazywają kogoś takiego idiotą, w etymologicznym tego słowa znaczeniu — całkiem słusznie.

W nieco łagodniejszej formie regresja wieku jest bardzo częstym mechanizmem manipulacji. Polega na uzyskaniu uległości poprzez wywołanie w ofierze poczucia, że jest dzieckiem. Środkiem do tego bywa krzyk, ból fizyczny, wstyd oraz poczucie winy. Pod wpływem tych czynników, większość z nas, wewnętrznie zamienia się w przestraszone, zagubione lub przestraszone dziecko, którym łatwo jest manipulować.

Ten sam mechanizm przybiera jednak o wiele łagodniejsze formy. Chętnie używają go na przykład przełożeni w pracy, księża z ambon, czy policjanci podczas kontroli drogowych. W każdym przypadku, gdy dorosły człowiek stanie się wewnątrz siebie dzieckiem, inni mogą bez trudu uzyskać od niego to, czego chcą. Dzieci słuchają przecież dorosłych; robią, co im się każe, czy np. mówią prawdę, nawet gdy im się to nie opłaca, bo tak trzeba.

Jak to się ma do budzenia wewnętrznego dziecka w psychoterapii, ktoś przytomnie zapyta. Już wyjaśniam. Wiele psychologicznych problemów, z jakimi mam przyjemność pracować, ma u podłoża to, że ludzie nie chcą dorastać. Z wielu powodów, które tutaj nam się nie zmieszczą, o wiele łatwiej jest pozostać dzieckiem. Dzieci mogą się łudzić, co do świata i ludzi, wierzyć w bajki i legendy, oczekiwać prezentów, zrozumienia, miłości i akceptacji, zwykle też przeżywają świat jako sprawiedliwy, wierząc, że jak będą grzeczne, to zasłużą na nagrodę, dzięki czemu nie muszą samodzielnie decydować, co ma dla nich sens.

Czasem dzieje się tak, bo jest to jedyny sposób, w jaki mogą o siebie zadbać. Czasami robią to z lenistwa, ale po prostu nie wiedząc, że można inaczej. Nigdy jednak nie kończy się to dla nich dobrze. Wcześniej, czy później znajdą się tacy, którzy chętnie to wykorzystają.

Terapeutycznym rozwiązaniem takiej sytuacji jest oczywiście dorosnąć, wziąć życie na klatę, czy byka za rogi, podejmować lepsze decyzje, godzić się z tym, co nieuniknione i robić, co możliwe. Dla ludzi, którzy nawykowo grają w życiu rolę dzieci, jest to jedyny skuteczny sposób na wyjście z zaburzeń psychicznych – dorosnąć, zacząć robić, co się samemu chce, a nie to, czego od ciebie oczekują i wymagać od świata spełnienia swoich potrzeb, zamiast mu się podporządkowywać.

Co jednak się stanie, gdy ktoś, kto powoduje swoje problemy, unikając dorosłości, trafi na terapię, w której zachęca się go, aby częściej, bardziej i chętniej czuł się wewnątrz siebie dzieckiem? Sami sobie, Państwo, odpowiedzcie – nie jest to pytanie ani specjalnie trudne, ani podchwytliwe. Ja uważam, że ci biedni ludzie powinni jednak to 500+ dostawać – choćby po to, żeby mieli czym płacić za psychoterapię. Zanosi się, że może ona trochę potrwać.

-----------------------------------

* - jestem zwolennikiem feminatywów, ale takich, które naprawdę oddają kobietom należną im cześć i chwałę. Słowo psycholożka jest wg mnie obraźliwe, ponieważ umniejsza rolę kobiet w tym zawodzie. A psychologica brzmi równie poważnie, jak psycholog.

Image
Czytanie ryje banię.

Czytanie ryje banię.

Najgorzej, gdy coś jest śmieszne. Gdy człowiek dobrze się bawi, czytając, słowa włażą mu do głowy niepostrzeżenie i potem nie chcą wyjść. Oczywiście, jeśli masz tam raczej pustawo, zaraz się rozgoszczą i jeszcze sobie krewnych zaproszą. Albo zrobią imprezę. Dlatego musisz uważać. Słowa bywają bezczelne. Czytaj odpowiedzialnie.

Pytania, sugestie...?Daj znać.

Proszę wypełnij poprawnie wymagane pola...